piątek, 13 września 2024

Odkrycia, eksperymenty i skwar schyłku lata czyli kilka słów o piętnastej odsłonie Summer Dying Loud

Początek września polskim fanom cięższych brzmień kojarzy się od lat jednoznacznie - z odwiedzinami na festiwalu Summer Dying Loud, by przez trzy dni posłuchać z przyjaciółmi ulubionej muzyki. Lato po raz kolejny "umarło"  w Aleksandrowie Łódzkim głośno i z przytupem, niosąc multum wspomnień i emocji. Choć lejący się z nieba żar i wieczorna duchota nie oszczędzały, wszelkie wysiłki rekompensowała miła atmosfera i koncerty najwyższej jakości. 

Piętnasta, jubileuszowa edycja Summer Dying Loud przechodzi do historii pod znakiem ekscytujących odkryć, muzycznej różnorodności, oderwania się od codzienności i intensywnego wakacyjnego czasu przy ulubionych dźwiękach. Przez trzy dni na dwóch festiwalowych scenach zaprezentowało się pięćdziesięciu jeden wykonawców serwujących otwartym odbiorcom przeróżne odcienie mroku, niepokoju i mocy, a wśród nich Mayhem, Godflesh, Primordial, Overkill, Moonspell, Riverside i wielu innych, jeszcze ciekawszych artystów.


Lili Refrain rzucająca czar na publiczność



40 lat black metalu

Północne krańce Europy, Norwegia, mroczny kult i bezkompromisowe brzmienie - intensywne, piwniczne, obrazoburcze i zdecydowanie bardzo atmosferyczne - tak pokrótce można scharakteryzować black metal - jedną z kluczowych nisz muzyki eksperymentalnej. Za jej popularyzację niewątpliwie odpowiedzialny jest m.in. Mayhem - zespół-pomnik, który obchodzi w tym roku czterdziestolecie działalności. Świętować tę rocznicę można było wraz z zespołem pierwszego festiwalowego dnia, gdy Mayhem wystąpił ze specjalnym, rocznicowym setem podsumowującym dotychczasową karierę.

Był to jeden z tych koncertów, który koniecznie trzeba było zobaczyć w całości. Wszystko po to, by zanurzyć się w meandrach zespołowej historii, oddać hołd tym, którzy odeszli i docenić wieloletni dorobek grupy. Choć nie był to niesamowicie dynamiczny i szalony koncert, który doprowadziłby publiczność do ekstazy, wart był uwagi choćby ze względu na świetne filmowe fragmenty z opowieściami i wspomnieniami, które dopełniały przekrojową setlistę i podkreślające przekaz kolejnych utworów kreacje Atilli Csihara.

Atilla Csihar i Mayhem


Gdy liczy się tempo, ale odkrywa się za każdym razem coś nowego...

Miłośnicy ekstremalnego tempa mogli znaleźć też coś dla siebie podczas kilku innych występów. Ciekawie wypadli w kameralnych okolicznościach Koldbrann z black-metalowym konkretem i fajnym scenicznym wizerunkiem oraz duet Antichrist Siege Machine, który stał się w podziemnych kręgach muzycznych już niemal zespołem kultowym za sprawą obezwładniającej energii, która towarzyszy ich koncertom, granym jedynie na gitarze i perkusji. Niemałe spustoszenie wśród publiki na dużej scenie zasiały zaś legendy - szwajcarski death metalowy Messiah i kolumbijskie Masacre

perkusista Antichrist Siege Machine

Nieco czarnego humoru i ciekawego zwrotu akcji w postaci połączenia growlu z czystym, donośnym śpiewem, którego nie powstydziłby się sam Bruce Dickinson wnieśli do ekstremalnej estetyki Anglicy z Anaal Nathrakh. Black zderzył się z industrialem i nieprawdopodobnie intensywnym, grindcore'owym tempem, doprowadzając publiczność do szaleństwa.

Tak, to był świetny koncert, podobnie jak sobotni występ Amerykanów z Overkill, który rozgrzał publiczność do czerwoności trashowym wykopem. Kolorytu występowi dodał fakt, że muzycy mieli doskonały kontakt z fanami i toczyli z nimi emocjonalne "przepychanki" na uśmiechy, gesty i okrzyki. Tańcom, młynkom i rękom wyciągniętym wysoko w górę nie było końca. 

 

Gitarzysta Ovekill rzuca kostką

Rytualna, obezwładniająca energia i transowe dryfowanie

Gdy opowiada się o muzyce mrocznej, ciężkiej i głośnej, nie sposób pominąć tej zdaje się jeszcze bardziej nieoczywistej i eksperymentalnej niż wspomniane black, death i trash metalowe ekstrema. Eksperymentalne koncerty były podczas piętnastej edycji Summer Dying Loud tymi najjaśniejszymi i najciekawszymi punktami, a kilka z nich spokojnie można nazwać sonicznymi rytuałami. 

Jednym z najlepszych występów tej odsłony imprezy był bez wątpienia koncert Aluk Todolo - tria, które wymyka się wszelkim ramom, grającego jednocześnie głośno i subtelnie, balansującego pomiędzy obezwładniającą, transową intensywnością, a medytacyjnym spokojem. To doznanie jedyne w swoim rodzaju, spowite blaskiem zawieszonej na środku sceny żarówki, pozwalające na totalne odpłynięcie. Nie sposób go opisać, po prostu trzeba doświadczyć go na własne uszy, oczy i wszystko to, czym można odczuwać sztukę najwyższej próby. 

wchodząc w trans z Aluk Todolo

 

Rytualny charakter, hipnotyzujący za sprawą wciągających, tematycznych wizualizacji miał także koncert gwiazdy drugiego dnia festiwalu, Godflesh - niezwykle głośny, niezwykle ciężki, bardzo metaliczny, industrialny i oczyszczająco energetyczny. To była godzina nieprawdopodobnie intensywna, którą chłonęło się całym sobą, absolutnie niezapomniana. Dźwięki wdzierały się w podświadomość, budując w niej nieprawdopodobne obrazy. Podobny efekt wywołał bardzo świadomy, przemyślany i dopracowany pod kątem muzycznym i wizualnym czwartkowy występ włoskiego tria Ufomammut, łączącego z powodzeniem doom'owy ciężar ze space-rockową przestrzennością. Te trzy występy znalazłyby się na festiwalowym podium, gdyby nie rodaczka panów z Ufomammut, która rzuciła na publiczność obezwładniający czar...

Godflesh


Rytuał w folkowej odsłonie

Lili Refrain jest absolutnie niesamowita - piekielnie uzdolniona wokalnie i instrumentalnie, a przy tym przesympatyczna, charyzmatyczna i jedyna w swoim rodzaju. Występuje na scenie sama, dba o każdy detal swojego występu. Śpiewa, gra na gitarze, klawiszach, bębnach i hipnotyzuje publiczność, sprawiając że nie sposób oderwać od niej wzroku i nie sposób obudzić się z transu. Widziałam ją po raz trzeci i po raz kolejny wciągnęła mnie w swój niesamowity muzyczny świat. Zachwyciła i niech zachwyci jeszcze nie raz. Czekam niecierpliwie na jej kolejny koncert.

Fani folkowej ekspresji i nawiązań do tradycji bez wątpienia znaleźli też coś dla siebie podczas koncertów norweskiego Borknagar, grupy Wolvennest, która stworzyła wspaniały klimat na finał pierwszego dnia, czy akustycznego koncertu Kinga Dude, który z powodzeniem połączył mroczne melodie prowadzone niskim głosem z humorystycznymi akcentami i wpływami country. Folkowych wpływów nie brak też w twórczości Primordial, za którego uścisk dłoni wielu uczestników festiwalu dałoby się pokroić...
Primordial


Legendy, gwiazdy, tłumy...

Żaden festiwal nie może obyć się bez gwiazd - w końcu przyciągają tłumy i sprawiają, że takie wydarzenia mają rację bytu. Te, które gościły na Summer Dying Loud były spełnieniem marzeń dla fanów szeroko pojętej gitarowej ekspresji - do wspomnianych już Overkill, Mayhem i Primordial, na czele którego trwa nieprzerwanie charyzmatyczny Alan Averill, niezmiennie wprowadzający publiczność w szał i prowadzący zespół swoim niepodrabialnym, silnym głosem należałoby dołączyć legendę gotyckiego metalu Moonspell oraz jeden z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych zagranicą polskich zespołów - Riverside. Oba wymienione zespoły zagrały bardzo przystępne, miłe dla ucha i oka, dopracowane pod względem technicznym, a jednak...zabrakło błysku, który sprawiłby, że były to właśnie te najlepsze festiwalowe momenty. 

 

Mariusz Duda, Riverside

Portugalczycy z Moonspell zagrali solidny set, wypełniony uśmiechem i świetnym kontaktem z publicznością, a jednak bardzo podobny repertuarowo do tych, które miały miejsce we Wrocławiu w 2022 i na Mystic Festival w 2023 roku. Riverside postawili natomiast na selekcję dość nietypową - mocniejszy repertuar, wybierając spośród swoich przepięknych kompozycji te z potężniejszą podstawą, bliższą metalowej ekspresji, mimo że jak przyznawał ze sceny Mariusz Duda zespołowi z metalem, także tym progresywnym, nie jest po drodze... Dość dziwna była to wypowiedź - padły w niej jeszcze słowa stereotypizujące metal jako ten, gdzie dominują przekleństwa i trochę sugerujące metalowej publiczności brak otwartości na muzyczne wyrafinowanie. Jasne, miała być sarkastyczna i z przymrużeniem oka, a jednak mimo to pozostawiła mieszane uczucia. Niemniej sam koncert był bardzo dobry, jak zawsze pięknie zaśpiewany i zagrany - kołyszący, refleksyjny. 

Fernando Ribeiro, Moonspell

Coś dla fanów melodii

Oczywiście metal i melodie zdecydowanie mogą iść w parze co okazywało się już wielokrotnie choćby za sprawą takich zespołów jak Opeth, Sólstafir czy nawet Gojira. Dobitnie pokazał to także koncert bardzo świadomych muzycznie Niemców z Chapel Of Disease, którzy połączyli metalową ekspresję, growl z urzekająco pięknymi gitarowymi melodiami, a nawet solówkami.

Melodie były też obecne w rockowych, energetycznych setach grup Djiin i Healthyliving, ale też w  tej bardziej elektronicznej odsłonie mroku, a mimo to nie do końca poczułam emocje, które chcieli przekazać poprzez swoją sztukę Mutterlein i Old Tower. Oba koncerty były co prawda opatrzone ciekawą oprawą graficzną i świetlną,  nie sprawdziły się jednak w festiwalowej formule i okolicznościach, gdy publiczność zagląda na występ przeważnie na moment, z ciekawości, zamiast zanurzyć się w dźwiękach całkowicie.

wokalista Chapel Of Disease
 

Bardzo silna polska reprezentacja

Wspominając o Riverside, nie sposób pominąć innych polskich kapel, które nie pełniły roli festiwalowych dopełniaczy składu, lecz pełnoprawnych uczestników, którzy mieli do powiedzenia bardzo dużo. Wśród nich zdecydowanie warto wyróżnić cztery - specjalizującą się w pustynnym mroku Sunnatę, eksperymentalny Thaw, black metalowy Blaze Of Perdition i powracający po długiej przerwie (podobnie jak rok temu Furia), post-metalowy Obscure Sphinx. Każdy z nich zagrał w zasadzie genialne koncerty, pełne emocji, energii i charyzmy. Przyćmiła jednak wszystkich, prawdopodobnie też dlatego, że sprzyjały temu okoliczności - koncert zamknięcia, późno w nocy, na finał - Zofia "Wielebna" Fraś, wokalistka Obscure Sphinx, która swoją sceniczną ekspresją  i wokalnymi umiejętnościami rozłożyła na łopatki całą, także tę zagraniczną "konkurencję". Obscure Sphinx zagrali koncert wybitny, który przejdzie do festiwalowej kroniki jako jeden z najwspanialszych występów w historii wydarzenia. Zahipnotyzowała, zmiażdżyła, sprawiła, że zapomniało się o bólu, zmęczeniu i wyczerpaniu trzema intensywnymi dniami. Oczyściła ze wszystkich myśli, emocji, pozwoliła się uwolnić. Był to ostatni koncert zespołu w tym roku. Oby powrócił w przyszłym, w jeszcze lepszej formie i z jeszcze lepszymi pomysłami. Już nie mogę się doczekać...

Wielebna z Obscure Sphinx w tańcu


Zatrzymaj się w biegu i ciesz się chwilą

Piętnasta edycja Summer Dying Loud była niewątpliwie jedną z najlepszych w historii - różnorodna pod kątem składu, arcyciekawa, dopracowana organizacyjnie. Na ogromne uznanie zasługują wszelkie udogodnienia dla festiwalowiczów zapewnione w tym roku przez organizatorów - dodatkowe łazienki i toalety w budynku, niezbędna klimatyzacja na małej scenie, która poprawiła znacznie komfort odbioru tych mniejszych, a jak już wiecie, niesamowicie ciekawych koncertów, spora strefa gastronomiczna, duży parking dla uczestników i osobna przestrzeń dla wystaw, co pozwoliło na zwiększenie przestrzeni w Krypcie, tj. małej festiwalowej scenie. Kameralna atmosfera pozwoliła cieszyć się muzyką, a jednocześnie spokojnie spotkać się z przyjaciółmi, złapać oddech i odpocząć. To były naprawdę intensywne, a jednocześnie piękne i pełne emocji trzy dni - krótko pisząc idealne zakończenie lata. 

Przyszłoroczna, szesnasta edycja wydarzenia odbędzie się w dniach 4-6 września 2025. Warto już teraz zarezerwować sobie czas.

Ufomammut

A jeśli chcecie zobaczyć, jak wyglądały poszczególne koncerty, zapraszam tu: 

dzień 1: https://www.miedzyuchemamozgiem.pl/2024/09/summer-dying-loud-2024-dzien-pierwszy-w.html

dzień 2: https://www.miedzyuchemamozgiem.pl/2024/09/summer-dying-loud-2024-dzien-drugi-w.html

dzień 3: https://www.miedzyuchemamozgiem.pl/2024/09/summer-dying-loud-2024-dzien-trzeci-w.html