sobota, 30 września 2023

Steven Wilson - The Harmony Codex (29.09.2023)

"Często kłamię w trakcie wywiadów. Nawet kłamstwa mogą jednak sporo ujawnić. (...) Chcę zasiać w was ziarno niepewności..." - mówi w swoich biograficznych wspomnieniach Steven Wilson. Czy w swoich wypowiedziach na różne tematy faktycznie zawsze podpuszcza odbiorców, czy może opowiada o czymś, w co chciałby wierzyć, że jest prawdziwe? A może część z jego opinii faktycznie jest zgodna z prawdą? Jak w takim razie odbierać jego twórczość - czy jest w pełni szczera, osobista, zgodna z artystyczną wizją czy może jest próbą sprostania oczekiwaniom fanów, wytwórni, bliskich czy jeszcze kogoś innego?

Wspomniane ziarno niepewności pojawiło się w mojej głowie przy próbie interpretacji nowego, siódmego albumu artysty. "The Harmony Codex" bez wątpienia przyniósł mi wiele radości, jednocześnie rodząc jednak wiele pytań. Po kilkunastu odsłuchach jestem pewna, że można być spokojnym o jakość muzyki, produkcji i wykonania,  a czy jest to szczera wypowiedź, to już zupełnie inna historia... 



Dziesięć rozdziałów, sześćdziesiąt pięć minut muzyki i jak sam twórca wspomina, "filmowe doświadczenie", które wymaga odpowiednich warunków, by docenić całokształt - "The Harmony Codex" to, jak zresztą większość dokonań Wilsona, jedna z tych płyt, której trzeba słuchać w całości, na dobrym sprzęcie i poświęcić jej pełną uwagę. Po to właśnie odbywały się kameralne przedpremierowe spotkania i odsłuchy w specjalnie przygotowanych salach o wybornej akustyce, gdzie dźwięk otaczał odbiorcę ze wszystkich stron i był wręcz namacalny (szkoda, że głównie w Wielkiej Brytanii). Na szczęście jest tak zrealizowana, że da się czerpać z niej radość także w domowym zaciszu. Na potrzeby płyty powstało też kilka filmowych miniatur podkreślających nastrój i przekaz poszczególnych utworów, z których jak wspomniał Steven, każdy jest trochę inną muzyczną historią. Nie przeszkadza to jednak w tym, by całość była spójna - utwory wzajemnie się przenikają i łączą ze sobą, pojawiają się też retrospektywy do poprzednich dokonań artysty, zarówno tych solowych, jak i zespołowych. 

To właściwie czym jest "The Harmony Codex"? Muzyczną interpretacją dystopijnego, apokaliptycznego, a zarazem bardzo klimatycznego opowiadania o losach świata po katastrofie, z perspektywy brata i siostry? O psychologicznych aspektach życiowych traum? Ścieżką dźwiękową do nieistniejącego filmu o próbie odnalezienia się we współczesnym świecie? Refleksją na temat zaniku wartości i poszukiwaniem sensu? Zabawą z konwencją i chęcią eksperymentowania? Próbą nagrania ponadczasowego albumu, który połączy to, co już było z czymś nowym, jednocześnie nie zrażając dotychczasowych fanów? Gdyby się tak zastanowić dogłębnie, to właściwie w każdym z tych pytań zawarta jest cząstka prawdy. Może właśnie o to, by zmusić odbiorcę do myślenia, poddawania wszystkiego w wątpliwość i wyciągania własnych wniosków na podstawie logicznych argumentów Wilsonowi chodziło?



Steven Wilson właściwie niczego nie musi udowadniać - dokonał już tak wiele, że spełnił oczekiwania chyba wszystkich. Czy tym razem ryzykuje? I tak, i nie.  O ile dwa poprzednie solowe albumy ("To The Bone" oraz "The Future Bites")  mogły fanów dzielić, tak ten raczej nie wzbudzi aż tak wielkich kontrowersji i ma nawet szansę przywrócić szacunek do twórczości artysty u tych, którzy go skreślili za zbyt odważne wkraczanie w popową lekkość i piosenkowość. Choć "The Harmony Codex" nie brakuje urokliwych ballad, a także eksperymentów brzmieniowych - jest nie tylko jazzowy odlot, lecz także np próba rapu, jest bardzo dużo składowych, za które fani pokochali twórczość Stevena przed laty, a nawet bardzo bezpośrednie nawiązania do wcześniejszych dokonań. 

To bardzo zrównoważona płyta - zupełnie jak dobry, uniwersalny film, który potrafi zaintrygować i wciągnąć ciekawą historią, a jednocześnie nie przytłoczy zbytnim patosem i nie zmęczy stylistyczną żonglerką, prowadzącą niekiedy do przerostu formy nad treścią. Jest tu najwyższa jakość wykonania, ale też przystępność, lekkość, właściwa wielu ponadczasowym dziełom. To płyta, na której Steven Wilson przypomina o tym, co jest dla niego muzycznie ważne, którzy artyści inspirują jego samego, ale także za co cenią go fani. To właściwie fajna płyta na początek przygody z twórczością artysty.

Słuchacze zaznajomieni z dotychczasowym dorobkiem Wilsona bez trudu wychwycą nawiązania do melodyjności spod znaku Blackfield w urokliwym "What Life Brings?", do klimatu pierwszego albumu solowego "Insurgentes" czy do mroku historii zawartej na "Hand.Cannot. Erase", gdzie po raz pierwszy zaśpiewała z artystą Ninet Tayeb. Ninet śpiewa na tej płycie nie tylko duety ze Stevenem, ale nawet napisała tekst do jednego z utworów, "Rock Bottom", traktującego o tym, by nie tracić nadziei. 

Przymrużeniem oka do miłośników niespodzianek jest bez wątpienia "Actual Brutal Facts", gdzie Wilson...rapuje i robi to świetnie,  na swój wyjątkowy sposób, sprawiając wrażenie, że tekst utworu jest pewnego rodzaju autorefleksją. W głowę wchodzi też odpowiednio dla stylu bujający rytm utworu. W innych utworach Steven już śpiewa swoim ciepłym charakterystycznym głosem, który na tej płycie brzmi wyjątkowo przestrzennie, podobnie zresztą jak muzyka.

Filmowość materiału objawia się już w pierwszej kompozycji "Inclination", hipnotyzującej za sprawą elektronicznych pasaży, które z minuty na minutę nabierają intensywności i do których dołączają jazzowe improwizacje. Eksperymentalny jest też najdłuższy na płycie "Impossible Tightrope", w którym pejzażowe gitary spotykają jazzowe odjazdy. To jeden z tych utworów, które pokochają fani King Crimson. Tu też mamy pierwsze bezpośrednie nawiązanie do wspomnianego opowiadania, które później powraca w utworze tytułowym i finałowym "Staircase". Oba zresztą pasują stylistycznie do wspomnianych kompozycji, opierając się na fortepianowo-elektronicznej podstawie i budowaniu mrocznego, niepokojącego nastroju.

Motywem przewodnim albumu zdają się być..schody, te o nieokreślonej długości, po których wspinali się Harmony i Jamie, te prowadzące do biura ojca w szklanym biurowcu, który ich porzucił, a także te metaforyczne, odnoszące się do podążania w jakimś kierunku, pogoni za celem, wspinania się po kolejnych szczeblach. Tylko dokąd prowadzą? Harmony podziwia z lotu ptaka Londyn, unosząc się w czasoprzestrzeni, zespalając z powietrzem, stając się jedynie wspomnieniem, marzeniem, wyobrażeniem brata, który przeżył wybuch w wielkim kilkudziesięciopiętrowym budynku, do którego przyszedł, by spotkać się z ojcem. Czy wraz z siostrą? Czy była ona jedynie jego wyobrażeniem, nieistniejącym przyjacielem, którego wytworzył mózg jako strefę komfortu? Czy zginęła właśnie w tej katastrofie? Tu interpretacja jest otwarta. Wilson dopełnia tę fabułę eteryczną, psychodeliczną muzyką. W "Impossible Tightrope" wypowiada się Jamie, w tytułowym utworze Harmony. Wszystko splata się zaś w finałowym "Staircase". 


 

Schody są też wyrazem ludzkich zmagań z codziennością, dążeniem do czegoś, często bez celu, czyimś kosztem, parcia do przodu za wszelką cenę w świecie pełnym zbędnych bodźców, w których zatraca się sens istnienia, wartości. Pięknie oddaje to elektroniczny, zbudowany niczym z klocków "Economies Of Scale". Choć początkowo może wydawać się inaczej, tak naprawdę elektronika wiedzie prym na całym albumie, tkając subtelną, a zarazem pasjonującą narrację.

Jest tu też sporo o tym, do czego nakłania ludzi internet - do uzależnień od rzeczy czy toksycznych osób, do samotności, poczucia niezrozumienia, do kłótni, szukania na siłę różnic, do dokonywania głupich wyborów na podstawie tego, co rzekomo robią inni, a co tak naprawdę podpowiada algorytm, do faszerowania złymi informacjami, które powodują agresję, nadmierną emocjonalność i znów dokonywanie błędnych decyzji. Jest też kilka mrocznych refleksji na temat tego, że ludzie kierują się jedynie własnym zyskiem i z zawiści próbują pozbawić innych wartości, utopić w łyżce wody dlatego, że w jakimś aspekcie mają inne zdanie, podejście, potrzeby...  O tym jest między innymi fantastyczny mroczny "Beautiful Scarecrow"czy przewrotny "Actual Brutal Facts" .

Choć jest to wyrafinowany, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach i przemyślany album, w gruncie rzeczy jest bardzo przystępny i uniwersalny, bo skupia uwagę na tym, co ważne, zadając pytania o to, co jest w życiu najcenniejsze. Wskazuje na kluczową rolę miłości, bliskości, drugiego człowieka i uczula na to, jak łatwo można to stracić w dowolnej chwili, gdy nagle świat zaczyna walić się pod nogami z powodów, na które absolutnie nie mamy wpływu. Warto więc częściej odkładać w kąt telefon i skupić się na tym, co tu i teraz, docenić to, co jest i celebrować wspólne chwile z najbliższymi.

 



A czy warto jeszcze marzyć i ufać? Choć jest już naprawdę bardzo źle i niewesoła wizja zawarta na "The Harmony Codex" tylko utwierdza w przekonaniu, że jeśli ludzie nie zmienią swojego podejścia, koniec nadejdzie nieuchronnie - TAK, warto. Tylko nadzieja, skupienie się na tym, co najważniejsze i metoda małych kroków pozwolą przetrwać w pełnym pułapek świecie. W poszukiwaniu inspiracji może też pomóc sztuka, najlepiej ta, która wybroni się jakością i pobudzi wyobraźnię. Czy właśnie to Steven Wilson chciał przekazać swoim fanom? Czy właśnie dlatego stworzył "film", który jest lustrzanym odbiciem kierunku, w którym zmierza ludzkość, podanym w formie niejednoznacznej artystycznej wizji? ,Mam nadzieję, że tak i chcę w to wierzyć, nawet jeśli z perspektywy artysty nie jest to do końca prawdą.

89% 

Posłuchaj płyty: Steven Wilson - The Harmony Codex